Gazeta Radomskowska, Nr 31 z 29.07.1934, s. 3 – 4
Wieś Lipicze.
Wrażenia z wycieczki regionalno – krajoznawczej.
Lipicze jest to mała wioska, położona około 200 m. od szosy prowadzącej do Częstochowy, a w odległości trzech km od Kłomnic. Z szosy prawie nie poznać wioski, ponieważ jest bardzo zadrzewiona, a znajdując się na tle lasów, robi wrażenie zagajnika.
Z ramienia Sekcji Regionalno – Krajoznawczej ZNP w Radomsku odwiedziliśmy z p. prof. A. Szwedowskim właściciela dóbr w Lipiczach, p. Ziółkowskiego. Pan Ziółkowski dał się nam poznać jako doskonały gospodarz, jako wielki miłośnik tradycyj narodowych i jako szczery patriota.
Zbliżając się do wsi, spostrzegamy wśród drzew stary dworek, a za dworkiem samego gospodarza, który mimo podeszłych lat i różnych przeżyć, trzyma się zdrowo, o potężnej postawie i ruchach zdradzających jeszcze wielką energię życiową.
Zapoznajemy się bliżej z otaczającym krajobrazem.
Droga prowadząca od szosy do dworu i do wsi obsadzona jest z obydwóch stron drzewami i krzewami. Na początku tej drogi, frontem do szosy, postawione jest z desek małe schronisko dla pątników. Dworek zupełnie się gubi wśród drzew 40 – 50 letnich. Wszystkie sadzone są własną ręką p. Ziółkowskiego. Wyjątek stanowią trzy stare drzewa, które przetrwały setki lat i są jeszcze w sile wieku, są dwa stare dęby i jedna lipa. Pnie ich dochodzą do 130 cm grubości. Jedna topola nie jest tutaj tolerowana, zarzuca się jej, że jest rozsadnikiem liszek, że gdzie spadną i gniją liście topoli, tam zboże się nie rodzi i że wyciąga z gleby do 20 cm głębokości soki pożywcze dla zbóż. Opowiadając o zadrzewieniu z żalem wspomina właściciel o olbrzymim sadzie, w którym było około 140 odmian jabłoń, 120 odmian grusz, a który dostarczał mu około 10 ton doborowego owocu rocznie. Sad ten zniszczono częściowo podczas wojny, a ostatecznie i prawie doszczętnie zniszczyła zima w 1928 / 29 r.
W miejscu, gdzie dzisiaj rozlegają się wzorowo uporządkowane grunta urodzajne, płynęły przed pięćdziesięciu laty rzeki wód deszczowych, niszcząc wszelki dorobek poprzednich właścicieli. Podmokłe grunta pokrywały zarośla, z których obecnie śladu nie ma. Celem odwodnienia zakładał p. Ziółkowski rynny jodłowe zamiast dren, które trwają do 40 lat.
Wydobyte wewnętrzne warstwy ziemi podczas kopania studni i obserwowania znalezionych kawałków skał koło dworu pobudziły pomysłowego właściciela do badania niższych warstw ziemi.
Geologowie powiadają, że Lipicze leży w kotlinie, wypłukanej morzem, dlatego niższe warstwy stanowią mułek nieprzepuszczalny.
Kopiąc w ogródku przed dworkiem natrafili robotnicy w głębokości 11 m. na warstwę żwiru, w której pokazała się bardzo dobra woda o zawartości wapienno – jodowej. Pod żwirem była warstwa kaolinu, której grubości nie można było zbadać mimo tego, że kopano 40 m. w głąb. Po zarzuceniu tego dołu zaczęto kopać w odległości kilkudziesięciu metrów dół nowy. W dole tym znaleziono bryłkę siarki i rudę żelazną. Zaczęto kopać w innym miejscu, w którym znaleziono dużą bryłę węgla kamiennego. Jednak już w głębokości 13 łokci wybuchła tak silnie czysta woda, że w krótkim czasie zalała poważną przestrzeń gruntu. Jedenastu ludzi napiło się tej wody i wszyscy zachorowali. Okazało się, że woda zawiera siarkę, wodór i jod. Po jakimś czasie sprowadzono specjalistów – studniarzy, którzy w tym miejscu zaczęli wiercić i zapuszczać rury. I zaś gdy doszli do 13 łokci, wypłynęła na wierzch ta sama woda mineralna. Gdy zaczęto zapuszczać rury głębiej, naraz woda i rury zapadły pod ziemię. Pan Ziółkowski i dzisiaj jeszcze nie porzucił myśli czynienia dalszych poszukiwań za tą wodą.
Koło bramy wjazdowej leży olbrzymi głaz narzutowy, który z wielkim wysiłkiem został przywieziony z pola.
Nareszcie zbliżamy się do dworu. P. Ziółkowski, chcąc nam zaprezentować gromady troskliwych kokoszek i pysznych kogutów, jak również innego rodzaju ptactwa, przykładając palce do ust, wydał silny gruby gwizd, na który ze wszystkich stron zaczęły się zbiegać i zlatywać do gospodarza gromady stworzenia skrzydlatego. Na zewnątrz werandy na sznurku wisi kawał słoniny, który został z zimy niedogryziony przez sikorki, którymi również pan domu się opiekuje. Sikorki te mają na poddaszu specjalne siedziby. Na gwizd swego opiekuna wszystkie się zlatują, siadając mu na ramiona, na ręce i pieszcząc się nim. W tym dniu nie mieliśmy szczęścia widzieć tych wiernych towarzyszów naszych zagród, gdyż obecnie przebywają o własnym chlebie, starają się rozkoszy użyć w gąszczu drzew, by wynagrodzić sobie te cierpienia podczas mrozów zimowych.
Józef Jaworski
D. c. n.