Sobota 6 czerwca.
Już wczoraj wiedziałam z wróżby na zegarze że będę musiała iść i na próżno, lecz nie tak prędko. Tymczasem mamie koniecznie  się zachciało dziennika i dzisiaj razem z Adą mnie wysłała. Po drodze przez cały czas szły uczennice różnych szkół i naszych 5,6, 7-mio klasistek w białych fartuchach. Poszłam prosto do mieszkania Al. Nikołajewej po drodze modląc się żebym dostała dziennik. Przed progiem przeżegnałam się, dzwoniąc raz, dzwonek jakoś cicho dzwoni. Dzwonię drugi, trzeci i czwarty raz nikt nie wychodzi. Zebrawszy, więc trochę odwagi weszłam wisa-wis do kuchni i zapytałam służącej „Proszę pani, czy ta pani, co mieszkała już nie mieszka?” „Oni wyjechali” – odpowiedziała Rosjanka. Ha, trudno trzeba dybać do przełożonej. Idę na 2 piętro. Dzwonię, nic, więc weszłam. Nikogo nie było. Po chwili przyszła stara służąca z papierosem w ustach „Czy p. Słowikowska w domu?” – „Tak” „Proszę powiedzieć, że przyszła Słomka po dziennik”. Usłyszałam potem przez niedomknięte drzwi „Słomka… po dziennik”. Jakieś niezrozumiałe słowa przełożonej i powrót służącej, „Teraz ekzamena ni ma czasu, może panienka przyjdzie jutro po kościele” – powiedziała mi służąca. „Do widzenia” i wyszłam. Cała drogę myślałam jak to powiedzieć mamie żeby jutro nie poszła. Przyszłam 10 ½ była kobieta jakaś w kuchni i mama przyszła zaraz po jej wyjściu. Nie dostałam, powiedziała, że po wakacjach skłamałam. Tylko prawdę ojcu i Adzie powiedziałam. Wróble mi zdechły wszystkie trzy dwa przy mnie, a jeden zanim wstałam. Kazik dał Cytrze. Jak zdychały biedne ptaszęta prosiłam Boga o lekką dla nich śmierć. Ada mi powiedziała, że dlatego zdechły, że nie miały pożywienia wróblego i swobody. Trzymałam je w Mańka kapeluszu. Tadzio ich zakopał i położył dwa kamienie. Obiad był postny niezły. Jutro Zielone Świątki ruskie. Popadał mały deszczyk. Już po kolacji. Oleś przyprowadził psa Karaska. Mama już się rozebrała powtarzając „Jutro trzeba wstać wczas, Tadek niech idzie spać” Będę czytać gazetę.

11 ½ wybiła


Logowanie