Piątek 17 lipca Przebudziło nas silne doburzanie się do drzwi Ojciec czemprędzej wstał i otworzył i usłyszeliśmy „Pali się, trąbkę” – głos Socika. Mama, ja w koszuli wybiegłyśmy za ojcem i co się okazało paliła się remiza naprzeciw nas. Mama wróciła wziąwszy halkę wyszła przed bramę. Ja spojrzałam na zegar było u nas po 4 ej 20 minut rano. Włożyłam bieliznę, halkę i buciki, to jest kompletnie rannie byłam ubrana. Nie wyszłam, bo stało dużo ludzi i strażaków przybywało, a teraz od pewnego czasu (nie wiem dlaczego) bardzo wstydzę się ludzi. Stanęłam na progu. Ogień był śliczny. Czysty, jasny płomień z lekkim obłokiem dymu. Niebawem przybyła straż; z miasta i Częstochowianki. Przy końcu wyszłam dopiero do przed bramę. Między innemi był syn kasjera, dorosły, Urzędowskiej Janka i Hela. Strażacy stali obok płotu, dowcipkowali, zwracając się do nich, co chwila, a one śmiały się z nimi. Jeden zaczął zdejmować buty, a potem odszedłszy dalej z innymi powiedział do pozostającego strażaka „A ty reperuj buty”!!! Znów przyszli i patrzeli na stojących strażaków rąbiących krokwie „Oni się popili a nie będą lać” rzekł ten sam. Drugi jakiś niedołęga łaził jak spętany i śmiał się do Urzędowskich, gadając nieklejące się dowcipy. Pierwszy z nich siadł na beczkę, którą mieli wyciągnąć z piasku i zawołał z komiczną zdziwioną miną „A koń uciekł, psia jego …”. Dalej chłopcy liczcie się wyciągajcie” – prawił dalej. Skończyło się o 6 za 20m. Myłam potem okna i po południu podłogi. Mama przyszła z Urzędowskimi z miasta.
Po 10 15 min.