"Na górze stromej i skalistej rozłożyło się miasteczko, jedno z tych, jakie Bóg wie za co noszą miano miasteczek. Kilkadziesiąt chat zbudowanych w czworokąt, chat nie włościańskich, gdyż mają staromieszczańskie portyki o oryginalnie (...) rzeźbionych słupach, studnia pośrodku rynku, bożnica, kościół i klasztor szarytek. Wójt, pan pisarz, ksiądz, nauczyciel – oto wielki świat Kurozwęk. Zstępując z góry – dopiero widzisz ogrody i gąszcze olbrzymich drzew, a wśród nich oblany dookoła wodą pałac."

Tak opisywał Kurozwęki Stefan Żeromski w swoich « Dziennikach » - w sierpniu 1888 roku. Muszę przyznać, że choć minęło tyle lat, podobnie odebrałam atmosferę tego wielowiekowego miasteczka moich przodków, położonego nad rzeką Czarną w pobliżu Staszowa w woj. świętokrzyskim.

Moją genealogiczną wizytę rozpoczęłam od zwiedzania XV wiecznego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP i św. Augustyna (kiedyś parafii moich przodków). No i cmentarza z początku XIX wieku, położonego wśród ogromnych drzew, na niewielkim wzgórzu z którego podziwiać można wspaniałą panoramę. Idąc kilkaset metrów dalej, dotarłam do parku ze starym drzewostanem, otoczonego mocno zniszczonym murem. W głębi, rzeka à la strumyczek, kapliczka, rządcówka, oficyna, dawna przypałacowa oranżeria z XVIII wieku - gdzie nocowałam (obecnie hotel) - i pałac, w którym kiedyś pracował mój pradziadek ogrodnik - Jan Słomka (zanim osiedlił się w Częstochowie). Z boku, na rozległych łąkach i w sąsiedztwie ogromnego labiryntu z kukurydzy, pasło się imponujące stado bizonów. To jedna z atrakcji turystycznych tej miejscowości, podobnie jak mini zoo na terenie kompleksu pałacowego.

W dzień mojego przyjazdu do Kurozwęk, poznałam pana Marcina Popiela, obecnego właściciela pałacu, który od kilkunastu lat mieszka tam z żoną Norweżką i świetnie mówi po polsku. To właśnie dzięki jego staraniom popadający w ruinę kurozwęcki pałac (należący do rodu Popielów, wcześniej Sołtyków, Lanckorońskich i Kurozwęckich) nabiera pomału blasku i można go częściowo zwiedzać.

Po krótkim odpoczynku w parku, gdzie niejedno drzewo pamięta czasy moich pradziadków, spotkałam się z miejscowym sołtysem. Udaliśmy się razem na cmentarz, aby odnaleźć groby moich przodków. Okazało się, że poszukiwane przeze mnie nazwisko Słomka jest tam niesłychanie popularne. Oczywiście wszystkie groby Słomków sfotografowałam (najstarszy z 1815 roku) i spisałam z nich daty urodzeń oraz zgonów. Przydadzą się do kolejnych badań genealogicznych. Na jednym z mijanych nagrobków, zwróciło moją uwagę nazwisko Warszawa. Pomyślałam sobie: „rzadkie i oryginalne”, inne powtarzały się często. Następnego dnia, w trakcie studiowania księgi małżeństw z lat 1797 - 1833, okazało się, że to nazwisko panieńskie mojej „nowej” 4 x prababki Zofii, która w 1799 roku poślubiła w Kurozwękach Kazimierza Słomkę.

Spotkanie z księdzem proboszczem zostawiłam sobie „na deser”. Na miejscu okazało się, że w kancelarii parafialnej nikt nie dyżuruje i trzeba umawiać się telefonicznie. Pomyślałam więc, że rozsądniej będzie poczekać na koniec mszy i porozmawiać osobiście z księdzem proboszczem o moich poszukiwaniach genealogicznych. Usiadłam więc w ławce w pobliżu zakrystii, naprzeciwko głównego ołtarza MB Serdecznej z XVII wieku i cierpliwie wyczekiwałam na koniec nabożeństwa. Zdawałam sobie sprawę, że od tego jak potoczy się rozmowa, będą uzależnione moje poszukiwania w kancelarii parafialnej. Przyznam, że gdy podeszłam do księdza i spytał mnie: „Czy do spowiedzi?”, zrobiło mi się naprawdę gorąco. Wówczas nieśmiało, ale konkretnie określiłam cel mojej wizyty w Kurozwękach. Ksiądz proboszcz był trochę zaskoczony i zaintrygowany moją genealogiczną wyprawą. Nie ukrywał zdziwienia już słysząc moje nazwisko. Wyjaśniłam od razu, że „fuku” po japońsku znaczy szczęście, a „shima” to po prostu wyspa.

Wchodząc do kancelarii parafialnej, która znajduje się w budynku po przeciwnej stronie kościoła, wypatrzyłam natychmiast moje „wymarzone” metrykalia. Musiałam najpierw przebrnąć przez pewien rodzaj „lustracji”, powołać się na TGZC, wyjaśnić dokładnie skąd przyjechałam, czym się zajmuję, gdzie pracuję - zanim dostałam do ręki pierwszą księgę ochrzczonych z lat 1860 – 1869. Natychmiast odnalazłam w niej starannie kaligrafowaną metrykę urodzenia mojego pradziadka Jana Słomki (z 14 grudnia 1860 roku). Ksiądz proboszcz, widząc moją radość na twarzy, udostępnił mi pozostałe metrykalia przechowywane w parafii od 1652 roku. Dzięki nim, odkrywałam kolejnych przodków i szkicowałam drzewko, do którego ciągle przybywały nowe Słomczanki, Słomkówny, Słomkowe i Słomczyny. Nie mogłam za nic oderwać się od tej genealogicznej lektury.

Do pomocy przyjechała moja siostra z młodym kuzynem (z poszukiwaniami przodków nie mieli jeszcze nigdy do czynienia). Czytali skorowidze pod moje dyktando, robili zdjęcia aktów, a ja zajmowałam się resztą. Tym sposobem szybko odnalazłam 2 x pradziadka Ludwika Słomkę ur. w 1831 roku, który w 1854 roku poślubił Mariannę Wasalankę, jego rodziców, a moich 3 x pradziadków: Jakuba Słomkę ur. w 1805 roku i Zofię z Delormów ur. w 1802 roku oraz resztę rodziny. Wszyscy mieszkali i urodzili się w Kurozwękach. Mam tylko trochę wątpliwości co do tożsamości 5 x pradziadków: Jakuba i jego żony Katarzyny. Muszę rozwiązać pewną zagadkę.

Najstarszą księgę z 1652 roku zdążyłam tylko przejrzeć. Zachowała się w doskonałym stanie i ma się wrażenie, że nikt do niej nie zaglądał od 359 lat. Przestudiuję ją dokładnie następnym razem. Przypuszczam, że znajdę w niej najstarszych przedstawicielu moich Słomkow z Kurozwęk.

To wielka frajda móc korzystać z takich wiekowych rękopisów, mieć je w zasięgu ręki i odnajdywać nieznanych dotąd przodków. Po kilku godzinach poszukiwań, miałam wrażenie, że przeglądam wielką „encyklopedię” mojej kurozwęckiej rodziny Słomków. Sfotografowałam wszystkie interesujące mnie akty, aby w domu, spokojnie i dokładnie, przeczytać je i przeanalizować. Kurozwęckie księgi były starannie prowadzone (zapisy czytelne i precyzyjne). Widać, że pleban stosował się do zaleceń zamieszczonych na początku każdej księgi. Do Kurozwęk wybiorę się ponownie, w przyszłym roku, na dalszy ciąg przygód genealogicznych ze Słomkami i osobami z nimi spowinowaconymi.

W dzień mojego odjazdu do Częstochowy, ksiądz proboszcz odprawił uroczystą mszę w intencji pradziadka Jana Słomki, ogrodnika z kurozwęckiego pałacu i jego licznej rodziny. Chwila refleksji w miejscu gdzie nowo przeze mnie poznani przodkowie byli chrzczeni, brali śluby, uczestniczyli w różnych rodzinnych i kościelnych uroczystościach.

Była to wspaniała i udana wyprawa genealogiczna. A opowieści rodzinne o pochodzeniu Słomków z Kurozwęk okazały się rzeczywiście prawdziwe. W jakich okolicznościach pradziadek Jan Słomka przybył z rodziną do Częstochowy i zamieszkał w domu z ogrodem, przy dawnej ulicy Zielonej, obecnie Focha – to kolejny etap moich rozważań i dociekań.

Dodam, że pasja ogrodnicza przetrwała w mojej rodzinie, a swoje zamiłowanie do kwiatów odziedziczyłam z pewnością po pradziadku Janie Słomce. On „ścinał kwiaty”, a ja: ciągle je sieję, sadzę i fotografuję w moim podparyskim ogródku działkowym. 

Anna Fukushima

Więcej o Kurozwękach można przeczytać tutaj:
http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100525/TURYSTYKA03/479058078

Więcej zdjęć w galerii.


Logowanie