Niedziela 24 maja.
Jak wstałam zdawało mi się, że na pewno spóźnię się, tymczasem nie, było jeszcze czas! Czekałyśmy długo na klasówkę, tak, że do kościoła przyszłyśmy w końcu mszy. Szła z nami Ksenia Genadiena Rostowska. Idąc do kościoła spotkałam kilkuletnia dziewczynkę okrytą chustką, która mię zapytała: „Panienko którędy można iść na szlachtuz ?” – „Na szlachtuz!” zdziwiłam się „dziś nie można, a po co to?”  „Po wódkę” odparła śmiało, „Ach to do restauracji, to trzeba iść tam”  „Zamknięte”. A czy przez podwórko przejść można nie ugryzie „pan pies?...” „Naturalnie to niebezpieczne psy te gryzą” odpowiedziałam śmiejąc się. Poszłam dalej. Za oborami spotkałam małą dziewczynkę, dążącą gdzieś spiesznie. Nie spuszczałam z niej oka tak mię zajęła swym ubiorem. Była w granatowej okazjonalnej sukience z białym kołnierzem i to haftowanym. Z zieloną parasolką i zielonymi wstążkami u warkoczy. Szłam za nią dość daleko nie odezwawszy się słowem. Zaczęłam rozmawiać z nią na koniec. Miała 8 lat nazywała się Janina Petryk chodziła do szkoły była w wstępnym oddziale. Miała łańcuszek z amerykańskiego złota pod szyją. W rozmowie zauważyłam, że jest mądrą dziewczynką. Małego wzrostu i mizerna. Doszłam z nią do (plantu) przejazdu, szła do św. Rodziny. Powiedziałam jej dowidzenia. Szłam w parze z Mądrzycką. Nazad do domu z Gawrońską, Jadzią i Czerwińska. Po drodze zapytałam Czerwińską, dlaczego nie chodzi do spowiedzi, a dlaczego chodzi do komunii? Powiedziała, że jej każe mamusia. Je zawsze w piątek mięso. Twierdzi, że Boga nie ma, modlić się nie potrzeba. Z Zośką się widziałam przyniosła mi „Mojego dobroczyńcę” Wóycickiej. Pisemka nie dostała.

10 minuta po 10g.


Logowanie